Czym dla Pana jest teatr?
Całym moim życiem, a nawet życiem po życiu…
Jak zaczęła się Pana przygoda z teatrem? Czy od zawsze planował Pan zostać aktorem?
Było kilka początków. Pierwszy w szkole podstawowej w Gdyni na Oksywiu, gdzie w każdej „imprezie” szkolnej coś tam recytowałem i tu wspominam moją wychowawczynię, którą pamiętać po kres swoich dni będę – PANIĄ ZOFIĘ ROMANOWSKĄ, później przeprowadzka do Szczecina i kolejna nauczycielka, która „odkryła” we mnie „aktora”. Następnie szkoła średnia, czyli Technikum Mechaniczne w Szczecinie i właściwie plany zostania marynarzem, ale nagle pojawił się Pan Kazimierz Kasiewicz, z którym się zaprzyjaźniłem i odkryłem dzięki niemu tajemnice i piękno zawodu aktora.
Na swojej drodze bardzo często spotykamy ludzi, którzy zmieniają nasze życie o 180 stopni. Dla Pana widzów to prawdziwe szczęście, że losy potoczyły się w taki właśnie sposób. Jak wygląda praca aktora w teatrze?
Na szczęście widz ogląda finał naszej pracy, która trwa co najmniej dwa miesiące. Patrzy na aktorów poruszających się w pięknej scenografii, w cudownych kostiumach i wygłaszających bez zająknięcia swoje kwestie. Ale proza tej pracy jest podobna do każdego innego zawodu, tzn. nic nie ma za darmo.
Praca aktora jest z całą pewnością dużym wyzwaniem. Jeśli w tym samym czasie pracuje nad kilkoma sztukami, musi zapamiętać wiele ról, tekstów, stylistyki różnych postaci. W jakie postaci Pan lubi się wcielać najbardziej?
Każda kolejna rola jest wspaniałym wyzwaniem i szansą na nową „przygodę”. Zawsze się starałem zaczynać pracę nad następną rolą od „zera”, tzn. wyrzucić dotychczasowe doświadczenie i zmierzyć się z czymś nowym. Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem sobą i jak bardzo bym się nie starał, zawsze gdzieś tam wypłynie Mirek Bieliński, bo to jest on i jakkolwiek nie próbowałby zagrać kogokolwiek innego, to w pewnej części zawsze będzie Mirek B.
Czyli w każdym wcieleniu „przemyca” Pan cząstkę siebie, swój „znak rozpoznawczy”. Jaka sztuka, w której Pan grał, zapadła Panu najbardziej w pamięć?
Kocham każdą, nawet najmniejszą rolę i pracę, która była z nią związana, bo zawsze dzięki nim zdobywałem doświadczenie, a to jest niezwykle cenne w tym zawodzie.
To wszystko wygląda inaczej, gdy praca staje się pasją. Co lubi Pan w swojej pracy?
Różnorodność!!! Teoretycznie każde nowe wyzwanie zasadza się na tym samym: nauczyć się tekstu, poznać ruch sceniczny, przyzwyczaić się do kostiumu i świateł oraz muzyki i dawaj, ale prawda jest inna… Każda nowa rola skrywa w sobie tajemnice, które odkrywamy w czasie prób z reżyserem i kolegami, którzy z nami są w obsadzie.
Praca aktora w teatrze, na żywo, tu i teraz, wygląda nieco inaczej niż aktora, grającego przed kamerą. W drugim wypadku zawsze można poprawić ujęcie, które nie wyszło czy też ponownie nagrać scenę, w której zapomniano tekst. Czy jest coś, czego Pan się boi, wychodząc na deski teatru?
Myślałem na początku swojej drogi teatralnej, że z czasem trema będzie coraz mniejsza. Jednak tak nie jest. Być może wiąże się to z coraz bardziej ciążącą odpowiedzialnością? Świadomość, że tam przed kurtyną siedzi kilkaset osób, które kupiły bilet i oczekują najlepszej jakości „produktu”, i nie mogę ich zawieść powoduje, że trema miast maleć wręcz potężnieje. Ale skoro się zdecydowałeś na ten zawód trzeba wyjść na scenę i nie dać poznać po sobie, że masz jakiekolwiek wątpliwości.
Publiczność widzi już wypracowaną sztukę. Czy może Pan podzielić się ciekawostkami zza kulis?
Przeważnie jest nerwowo, ale zdarzają się sytuacje bardzo zabawne, a nawet komiczne. Ale może na temat anegdot teatralnych porozmawiamy następnym razem…?!
I tutaj zostawimy małe niedopowiedzenie… Dziękujemy za rozmowę.
Mirosław Bieliński – od 1984 r. aktor, reżyser, pedagog, pracuje z dziećmi, młodzieżą, dorosłymi i seniorami. Razem z żoną Teresą Bielińską, założył kielecki teatr TeTaTeT.